poniedziałek, 7 października 2019

Pierwsza chemia


   Moją walkę z rakiem, a tym samym pierwszą chemię rozpoczęłam 21 grudnia 2018 roku. Można powiedzieć, że walka rozpoczęła się już trochę wcześniej. Bo na pewno była to decyzja, że nie można tego tak zostawić, że trzeba podjąć trudne życiowe wyzwanie. 
   Czy bałam się tej pierwszej chemii? Chyba nie do końca. Może byłam nieświadoma. Chociaż informacje na temat, co się dzieje z organizmem człowieka, kiedy zatruwa go takim świństwem, otrzymałam od onkologa. Takie tam dwustronicowe zapiski, co może się dziać. Doktor sama stwierdziła, żeby specjalnie nie wczytywać się w te informacje, bo są one standardowe, a każdy organizm może reagować inaczej. 
  Jedno było pewne i tę wiadomość przekazała mi pani onkolog. Po drugiej dawce, wypadną włosy, ponieważ chemia jest bardzo silna. Dokładnie to: 5-Fluorouracyl.        

  A teraz trochę o tym, jak wygląda zakwalifikowanie na to, by móc brać chemię. Trzeba już rano oddać krew w gabinecie zabiegowym. I czekać cierpliwie na to, kiedy onkolog zaprosi cię do swojego gabinetu. A to trochę trwa. Tutaj cierpliwość to zaleta, ci którzy jej nie mają, z czasem, z pokorą zrozumieją, że nie ma wyjścia (ja zrozumiałam).  
   Moja pierwsza wizyta w gabinecie, wyniki dobre, można brać chemię. Jednak muszą położyć mnie na odział, ponieważ chemia leci przez 24 godziny. I tu niespodzianka. Nie ma łóżka. I co wracać do domu? 250 kilometrów, by za kilka dni znowu próbować? 
  Ponieważ w gabinecie przyjmowała mnie inna onkolog, więc poradziła, żebym poszła do swojej i powiedziała jej o co chodzi. Nerwy, płacz, ale działamy razem z córką. To ona mówi w moim imieniu, bo mnie dławi w gardle. Onkolog rozkłada ręce…. Jednak perswazja mojej córki robi swoje. Każe nam czekać. W rezultacie załatwia dodatkowe łóżko sprowadzone z chirurgii. Walka o łóżko wygrana! Pani onkolog wspaniale się spisała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz